Skąd moje obawy? No cóż, pomysł na połączenie rocka z muzyką poważną nie jest może nowy, ale na pewno wciąż intrygujący i… ryzykowny. Jak pokazuje historia większość podobnych projektów okazała się mniejszą lub większą klapą. Jednak te parę wyjątków, które odniosły sukces wciąż pobudza wyobraźnię słuchaczy i organizatorów. Jak wypadła w takim razie Symphonica?
Wydarzenie rozpoczęło się tuż po godzinie 16 od mocnego uderzenia. Na pierwszy ogień poszedł rockowy klasyk nad klasyki autorstwa Brytyjczyków z Deep Purple. Smoke on the Water, bo o nim mowa, zabrzmiał jak zwykle: mocno i zadziornie. Dzięki dobrze słyszanym na tle gitar i perkusji instrumentom smyczkowym numer ten nabrał dodatkowej mocy i rozmachu. Świetnie wypadła w nim również czwórka wokalistów: Mateusz Ziółko, Kasia Stanek, Karol Śmiałek oraz Dorota Lembicz. Nie zawiodły także pierwsze wizualizacje. Zrealizowane w wysokiej jakości dodawały całości specyficznego i wyjątkowego klimatu.
Zobacz galerię z koncertu – autor: Maciej Wadowski
Niestety nie wszystkie utwory tego wieczoru wyszły tak znakomicie. Jeremy z repertuaru Pearl Jam zabrzmiał w niedzielę wyjątkowo bezbarwnie i jego wykonanie zupełnie nie zapadło mi w pamięci. Również interpretacja Black Hole Sun Soundgarden nie powaliła mnie na kolana. Operowy głos Sylwii Lorens w tym akurat numerze zupełnie się nie sprawdził.
Nie przekonały mnie do siebie także kawałki z katalogu Metalliki: Nothing Else Matters otrzymało bardzo rozbudowaną orkiestrową aranżację, która nie potrzebnie skomplikowała i zagęściła ten utwór, natomiast w Enter Sandman gitary oraz perkusja skutecznie zagłuszyły pozostałe instrumenty, przez co kawałek wypadł po prostu zwyczajnie, hard rockowo.
Kolejnym rozczarowaniem był klasyk Aerosmith I Don’t Wanna to Miss a Thing, ponieważ orkiestra, która w oryginalnej wersji pełni przecież bardzo ważną rolę, w niedzielę była praktycznie niesłyszalna. Szkoda.
Na szczęście nie zabrakło też dobrych i bardzo dobrych aranżacji. Sweet Child O’ Mine Guns N’ Roses oraz Highway to Hell AC/DC w porywającym wykonaniu Mateusza Ziółko sprawiły, że kielecka publiczność z trudem usiedziała na swoich miejscach.
Świetnie wypadło również The Final Countdown grupy Europe, które zabrzmiało w niedzielę dwukrotnie. Najpierw na zakończenie podstawowej części koncertu, a następnie na bis obok polskiego klasyka formacji Breakout – Pomaluj moje sny.
Jednak prawdziwymi perełkami tego wieczoru były wykonania utworów Nirvany. Smells Like Teen Spirit rozpoczęło się powoli, spokojnie, by potem niespodziewanie osiągnąć swoją oryginalną prędkość i agresję. Natomiast In Bloom zagrane w instrumentalnej, orkiestrowej aranżacji zabrzmiało niczym jedno z klasycznych dzieł muzyki poważnej.
Nie można również zapomnieć o występie samej Symphoniki – tancerki, która prezentowanymi karkołomnymi figurami tanecznymi i gimnastycznymi wzbudziła prawdziwy zachwyt wśród publiki.
Podsumowując: kielecką Symphonikę ciężko ocenić jednoznacznie. Bardzo dobre wykonania rockowych klasyków przeplatały się na zmianę z nie do końca trafionymi aranżacjami. Nie udało się również całkiem uniknąć największej bolączki tego typu koncertów: zbyt cicho w stosunku do pozostałych instrumentów nagłośnionej orkiestry. Powyższe mankamenty jednak nie rzuciły się cieniem na całe widowisko. Najlepiej świadczy o tym reakcja publiczności, która nagrodziła muzyków długą owacją na stojąco.