Nadciągający album to jeden z wielu powodów, by przepytać formację In Silent. Rozmawialiśmy między innymi o ich dotychczasowych działaniach, kolejnym krążku i planach na przyszłość.
Zapraszamy do przeczytania pierwszej części wywiadu z członkami zespołu: Marcinem Skoczylasem, Konradem Ozdobą i Kamilem Piętą.
Pracujecie właśnie nad drugą płytą…
Marcin Skoczylas: Tydzień temu wróciliśmy ze studia, nagraliśmy wokale, solówki. W chwili obecnej nasz wspaniały pan reżyser rozpoczął miksy. Sądzę, że do miesiąca czasu nam z tym zejdzie. Potem oczywiście master. Na koniec marca płyta powinna być gotowa. Teraz idzie okładka, szukanie patronów medialnych i cała ta otoczka związana ze standardową produkcją płyty.
Kiedy premiera?
MS: Myślimy, że połowa roku.
Poprzedni album był nieco krótki, jak będzie tym razem?
MS: Na tej płycie jest 10 kawałków, ale są dalej gigantycznej długości (śmiech). Około 35 minut trwa cała płyta. To i tak jest duży progres, bo wcześniejsza miała 23. Uważamy, że przy takiej gęstości muzyki, takim natłoku dźwięków, płyty ponad godzinne nie mają racji bytu. Można się kusić na to, ale lepiej zrobić coś krótszego, a żeby kopało.
Konrad Ozdoba: Trzeba pozostawić niedosyt. Trochę wydłużyliśmy materiał, żeby może zadowolić, może nie do końca. Zobaczymy jak to zostanie odebrane, aczkolwiek to nie jest muzyka do tańca, przy której można spędzić 2-3 godziny. Uważamy, że taka ilość czasu jest wystarczająca.
Możecie już zdradzić tytuł?
MS: Niech to będzie niespodzianka… Zresztą będzie nią, taki tytuł dla death metalowego łojenia… Poczekajmy jeszcze chwileczkę z tym.
Czeka nas kontynuacja „Potępienia” czy raczej odskocznia?
KO: Płyta jest inna, myślę że zaskoczymy słuchaczy czymś nowym. Każdy numer różni się od poprzedniego. Teksty, wokale to coś ciekawszego, ale czy odbiorcy wejdzie w ucho, mam nadzieję, że tak.
MS: Na tej płycie będzie dużo tego, co odpuściliśmy na poprzedniej.
Co dokładnie?
MS: Połowa numerów to kawałki, które powstały w 90. latach, a z różnych przyczyn nie zostały wcześniej nagrane. Przede wszystkim wiązało się to z tym, iż nasz ówczesny bębniarz nie chciał już grać tego typu muzy, szliśmy w kierunku totalnej rzeźni. Przyszedł Kamil, wróciliśmy do starych numerów, zrobiliśmy nowe aranże. Będzie to na pewno zaskoczenie dla ludzi, którzy znają nas tylko z „Potępienia”.
Kamil Pięta: Zwłaszcza jeden starszy kawałek, który mimo wszystko się wyróżnia, mówię o „Dziesiątym Krzyżu”.
Jakie klimaty znajdziemy na płycie?
KP: Będzie można usłyszeć trochę inspiracji z trash metalu, a nawet z ballad black metalowych.
MS: Sposób i styl grania perkusisty to jest zupełnie inna szkoła grania na bębnach. Dużo patentów trashowych, sporo zaczerpniętych z innych gatunków metalu. To już nie jest tylko sam blast. Druga rzecz to sposób śpiewania Buby. Nie ma już tylko growlu i screamu, ale są nawet odśpiewane fragmenty.
KO: Żadnej dziewczyny tym na pewno nie urzeknę, bo nie jest to za miękkie, ale porównując do czegoś, to Gojira się tutaj kłania.
Co z tekstami?
KO: Byliśmy chwaleni przy poprzedniej płycie za polskie teksty, tak więc i tutaj nie odchodziliśmy od tego, gdyż to się dobrze przyjęło. Spodobał się „Necrofucker”, więc będzie „Necrofucker II”. Jeżeli pojawiają się jakieś problemy w naszym kraju i jest o nich głośno, to możemy też o nich usłyszeć w naszej twórczości.
Napisał je Marcin?
MS: Większość tekstów to tym razem nie moja sprawka, tylko Młynarza.
KO: Jeżeli chodzi o teksty, gość ma naprawdę głowę do tworzenia. Dziwne to jest, znając go, ale siada i pisze. Czy to jest po herbacie czy kawie, nie wiem, jednak fajne rzeczy pisze. Jego twórczość często nas zaskakuje, ale do tej muzyki świetnie pasuje i jest miazga.
Znowu nagrywaliście w Screw Factory Studio, opowiedzcie o współpracy z Januszem Brytem.
MS: Nie mogę inaczej rozpocząć wypowiedzi na temat Janka jak użyć określenia „spoksik” (śmiech). Wiedzieliśmy po pierwszej płycie czego możemy się po nim spodziewać. Koleś jest profesjonalistą w pełnym tego słowa znaczeniu jeżeli chodzi o kreowanie dźwięku. Współpraca z nim to zupełny luz.
KO: Nie ma spiny, aczkolwiek z muzyka potrafi wycisnąć siódme poty i zmusić go do tego, czego nigdy nie grał, bo przemieli go przez maszynkę jak tylko się da.
MS: Emocji na tej sesji nie brakowało. Podczas nagrywania gitar potrafiliśmy się nawet dość dobrze posprzeczać, natomiast wszystko tylko po to, aby powstała dobra płyta. Janek stwierdził, że jest to pierwsza płyta, na której robi wszystko na wspak. Dla niego to też był pewien challenge.
Nowe rejony, nowa jakość.
KO: Zazwyczaj wszędzie były używane różne dodatki, poprawiacze talentów, tak tutaj wszystko jest surowe, żywe. To, co jest zrobione wychodzi z naszych rąk i nie przechodzi przez żadne modulatory, nic z tych rzeczy.
MS: Najbardziej będzie to słychać jeżeli chodzi o bębny. To jest zupełnie w stu procentach żywy instrument, nie ma żadnych elektronicznych gówien. Już na etapie słuchania surowych śladów byliśmy zajechani totalnie tym, jak zostały nagrane.
Dla Ciebie to była pierwsza styczność ze studiem nagraniowym. Jak ją wspominasz?
KP: Gdy przyjechałem do Janusza Bryta stres był duży, ale usłyszawszy kilka razy słowa „spoksik, spoczko” nerwy zeszły. Pierwsze dwa dni były dosyć toporne. Przyszedłem z cieniutkimi pałeczkami jak do jedzenia ryżu, próbowałem coś nimi grać, bo lżejsze to szybciej zagram, ale jak widać nie o to chodziło. Pójście do studia to był sprawdzian tego, co tak naprawdę umiem, co usłyszę od człowieka, który się zna, widział bardzo wielu dobrych bębniarzy i ich nagłaśniał. Janusz podpowiedział mi parę zabiegów kosmetycznych. Nagrałbym tę płytę bez zmiany swojego stylu, ale nie wyszłoby to tak fajnie. Właściwie zacząłem się uczyć od nowa, jeszcze raz powrót do podstaw. Jak później dał mi pałki Daray’a to sprawy przebiegły trochę inaczej. Zaczęło się napierdalanie.
W jakiej formie pojawi się płyta?
MS: Zakładamy, że ukaże się w standardowej fizycznej wersji jako CD. Prawdopodobnie do jednego numeru nakręcimy teledysk, ale na chwilę obecną jeszcze nic nie jest dopięte.
Przejdźmy do interesów… Ile za to wszystko?
MS: Nie podamy konkretnych sum. Możemy jedynie powiedzieć, że tym razem mieliśmy sponsora, który nam dużą część sesji nagraniowej opłacił.
KO: Mamy nadzieję, że tym właśnie sponsorom płyta aż tak się spodoba i powiedzą: „Za trzy lata przychodźcie, macie od nas to samo”.
KP: Chyba, że ta płyta na tyle wstrząśnie rynkiem muzycznym i nie będziemy się musieli nikogo prosić o pieniądze.
MS: Widać u młodzieży parcie na sukces (śmiech).
A Wy go nie macie?
KO: My mamy już swoje lata, także nie.
MS: Osteoporozę i demencję, parcie na NFZ bardziej.
(śmiech)
Kładziecie nacisk na promocję?
MS: Obecnie mamy dwie alternatywy. Wydanie płyty przez label z wschodniej strony naszej granicy lub znowu własnym sumptem. Bardziej mi się wydaje, iż pójdziemy w drugim kierunku. Własny sumpt plus wsparcie promotora. Jeśli chodzi o promocję to oczywiście najlepszą dają koncerty. Mówiąc o Polsce – jak najwięcej jeździć, grać. Za granicą – jeżeli znowu ukaże się te kilkadziesiąt recenzji na stronach tematycznych to będzie rewelacyjnie.
Macie już plany koncertowe w związku z wydawnictwem?
MS: W czerwcu zamierzamy zagrać w Lapidarium koncert promocyjny dla płyty i od razu XX-lecie zespołu.
Czyli szykuje się spory gig.
MS: Pojawi się wschodząca gwiazda, Konsystorz. Chcemy, żeby zagrali chłopaki z Nowego Targu – Aries Vehemens, no i może ktoś czwarty. Temat koncertu będzie domknięty niebawem. Najważniejsze, że mamy zarezerwowaną salę. Planujemy, aby wszyscy muzycy, którzy tworzyli zespół (a żyją) zagrali z nami chociaż po jednym numerze. To będzie troszeczkę dłuższa sztuka niż standardowe 40-50 minut.
KO: Wyciśniemy z siebie wszystko.
Co potem?
MS: Po koncercie odpoczynek, żeby zaplanować trasę. Kilkanaście, kilkadziesiąt koncertów w Polsce – taki mamy na chwilę obecną plan.
Cdn…
Rozmawiała Maria Jaskot
bwnj55
8pkd3u
gare2l
uie9uz
sc9838
kb3wmv
svihl7
17f6ex
51v9n7