Z powodu spóźnionego przyjazdu jednej z kapel, całość rozpoczęła się z półgodzinnym opóźnieniem. Z czystym sumieniem mogę jednak stwierdzić: Cholera, opłacało się czekać!
Na początek zaprezentowała się silna reprezentacja Szczecina, czyli Jaw Raw. Silny, męski wokal, dojrzałe granie, luz na scenie, dobry basista – to moje pierwsze przemyślenia po ich występie. Fusion, blues, rock – nieważne pod jaką etykietą działają, dla mnie ważne jest tylko jedno: brzmiało zajebiście.
Potem przyszła kolei na dwa kieleckie składy: Heaven Blues oraz Limit Blues. Obydwie kapele zagrały poprawnie, słuchanie ich było po prostu przyjemnością. Dało się odczuć, że to nie ich pierwszy koncert, że są obeznani ze sceną, publicznością, że grają od dobrych kilku lat. Paweł „Dabliu”, gitarzysta Limitu powiedział nam po koncercie: – Było super! Zamknąłem oczy i czułem się jak w Royal Albert Hall.
W końcu przyszła pora na najbardziej przeze mnie oczekiwany skład. Gerry Jablonski & Electric Band wcale nie wypadł jednak tak dobrze, jak się spodziewałam. Wypadł o niebo lepiej! Już po pierwszych dźwiękach, które rozległy się po sali, pomyślałam: To będzie zajebiste! Już pomijając czyste zawodowstwo zaprezentowane przez kapelę, to na plus całego koncertu można zaliczyć również genialny kontakt z publicznością. Owacje na stojąco chyba są tego najlepszym dowodem.
Pierwszy dzień festiwalu Kielce Rockują zaliczam do jak najbardziej udanych. Oby kolejne też takie były!